Przekaż 1,5% na media Strefy Wolnego Słowa. Dziękujemy! Przekaż TERAZ » x

Jeżeli chcą zniszczyć polskość, rolnicy muszą być pierwszym przeciwnikiem

Dodano: 26/03/2024 - Nr 13 z 27 marca 2024
FOT. IPN
FOT. IPN

Jeżeli chce się zniszczyć polskość, to rolnicy muszą być pierwszym przeciwnikiem. Bo w gospodarstwach rodzinnych przechowuje się polska tożsamość. Ale w nich jest siła. Wierzę, że ta siła zwycięży. I uratuje Polskę – mówi „Gazecie Polskiej” Tytus Czartoryski, rolnik, jeden z liderów obecnych rolniczych protestów, w czasach komunizmu opozycjonista rozpracowywany przez SB w ramach operacji „Książę”.

Tytus Czartoryski przemawia w żółtej kamizelce na manifestacji rolników we Wrocławiu, jednym z najostrzejszych z dotychczasowych protestów – taką scenę zobaczyłem w Telewizji Republika. Co spowodowało, że tak jak w czasach komunizmu zaangażował się Pan w te protesty?

Rolnicy nie mają gdzie się schować. To kwestia być albo nie być, żyć albo nie żyć dla ich rodzin. Oni ratują gospodarstwa rodzinne. A one są samą kwintesencją polskiego rolnictwa. Chodzi często o ziemię przekazywaną z dziada pradziada. Dla rolników obowiązkiem, ich ambicją, jest utrzymać tę ziemię, uprawiać ją, bo oni po prostu ją kochają. Jednocześnie w gospodarstwach rodzinnych przechowuje się polską tożsamość. Rolnicy wzięli  odpowiedzialność za polską ziemię, ale i polską tradycję. I z tych obowiązków wywiązują się wspaniale. Jeżeli chce się zniszczyć polskość, to rolnicy muszą być pierwszym przeciwnikiem. Ale w nich jest siła. Wierzę, że ta siła zwycięży. I uratuje Polskę.

Na filmach z protestów widzimy 20-parolatków, którzy słuchają tego, co Pan mówi. I widać ich aprobatę, gdy mowa jest o tej patriotycznej odpowiedzialności.

Nie uważam się za jakiegoś lidera. Po prostu staram się pomagać rolnikom, bo bliska mojemu sercu jest ich sytuacja. I myślę, że w tej chwili tworzy się historia, która zapewni rolnikom wielką wdzięczność narodu polskiego.

Dlaczego ich byt jest zagrożony?

Zielony Ład jest zamachem nie tylko na tożsamość polskich rolników, ale i aktem agresji przeciwko rolnikom w całej Europie. Odbiera im poczucie godności, możliwość normalnej pracy, stwarza sytuacje, w których mogą stracić gospodarstwa będące dorobkiem wielu pokoleń. A wszystko przez to, że urzędnicy unijni, którzy stracili rozum i kontakt z rzeczywistością, tworzą niszczące rolnictwo przepisy. Ideologia, która nakręca Unię Europejską, jest nie tylko antyrolnicza, ale i antyludzka.

W przypadku Zielonego Ładu pojawił się w pewnym momencie taki jęk ze strony ministra Siekierskiego: Możecie mieć swoje postulaty, ale niech to będą postulaty realne. Czyli rezygnacja z Zielonego Ładu jest całkowicie nierealna.

Być może dla tego rządu realna jest tylko realizacja postulatów niemieckich. Ale te postulaty są sprzeczne z logiką i polską racją staniu. Dlatego te akcje łączą rolników niezależnie od wyborów politycznych. 
Co Pan czuł, gdy Tusk użył gazu wobec rolników?

Przypomniały się wspomnienia z młodości. W 1968 roku pod Adasiem na placu Mickiewicza w Poznaniu też gazu i pał nie brakowało. Podobnie w stanie wojennym. Do wszystkiego można się przyzwyczaić. Natomiast gdy chodzi o rząd, to pokazuje nam zamiłowanie tych ludzi do działań na poziomie bandyckim, jak w tamtych czasach, gdy ZOMO biło, poniżało i maltretowało ludzi.
Niektórzy powiedzą, że porównywanie tych wydarzeń do czasów pierwszej Solidarności to przesada. Ale faktycznie na tych blokadach rodzi się międzyludzka solidarność. Wiadomo, że jeśli blokada trwa już sześć godzin, to ludziom włącza się sarkastyczne poczucie humoru, ale za nim jest świadomość, że walczymy o coś bardzo ważnego.
W czasach pierwszej Solidarności, tego wielkiego ruchu serc i sumień, sytuacja była emocjonalnie łatwiejsza. Bo było wiadomo, kto jest kto. Gdzie jest dobro, a gdzie zło. Natomiast dzisiaj, w czasach wielkiego zamętu, tym większa chwała należy się rolnikom, że potrafią to odróżnić i walczyć o polskie gospodarstwa rodzinne. 
Był taki moment w czasie protestu rolników we Wrocławiu, gdy pojawiły się na nim osoby wznoszące okrzyki antyukraińskie. Dotyczące nie zboża, tylko historii. Pan zabrał głos i w minutę powiedział o tym, że na Ukrainie zginęło 300 tys. ludzi, że wspieramy walkę Ukraińców także dlatego, że jak przegrają, Rosja może ruszyć na nas. I po tej minucie takie okrzyki skończyły się, a Pan dostał brawa.
Bo rolnicy to rozumieją. Niemieccy politycy, których nie można zawsze utożsamiać z narodem niemieckim, bo nieraz doprowadzili naród niemiecki do katastrofy, i politycy rosyjscy zawsze działali tak, by poróżnić Polaków i Ukraińców. Nierzadko miało to tragiczne skutki. Natomiast musimy sobie zdawać sprawę, że jeśli naród ukraiński i naród polski, który jest ofiarą zbrodni zarówno rosyjskich, jak i niemieckich, nie będą rozumiały, że ratunek jest we wspólnej drodze, to nas nie będzie. Nie ma Polski wolnej bez wolnej Ukrainy. I nie będzie wolnej Ukrainy bez wolnej Polski. To jest droga do uratowania naszych tożsamości narodowych. Od tego, czy to zrozumiemy, zależy nasza wolność, niepodległość i niezależność.

Ostatnie lata to czas, gdy Polska działała na rzecz wspólnoty państw Międzymorza. Idei mówiącej, że państwa leżące między agresywnymi potęgami Rosji i Niemiec mogą się obronić tylko razem.
Najważniejsze jest, żeby Polska i Ukraina były w najistotniejszych sprawach razem, a w innych, w duchu wzajemnego szacunku, zrozumienia i dobrej woli rozstrzygały różnice, na które w sposób naturalny będziemy napotykać. Niemcy i Rosja będą robić wszystko, co tylko możliwe, aby nie było między nami porozumienia. Bo jeśli my się porozumiemy, to szanse zarówno Niemiec, jak i Rosji na dominację nad resztą narodów europejskich, byłyby bardzo małe.

Historia polskiej walki o wolność naszą i waszą inspirowała niespokojne i buntownicze ruchy na całym świecie. Ale teraz ma być inaczej. Byłem z 9-letnim synem na filmie dla dzieci „Emma i czarny jaguar”. Fajna bajka, tyle że jej romantyczne przesłanie brzmi, że jesteśmy ostatnim pokoleniem, które może zatrzymać katastrofę klimatyczną.
Wszyscy młodzi ludzie w Polsce to jest po prostu nasza młodzież, która jest naszą przyszłością. Oczywiście wielu z nich w młodym wieku pada ofiarą perfidnej propagandy. Pułapka, w którą są wciągani, niszczy Polskę, ale niszczy też ich osobistą historię. 

Młodzież nigdy nie jest zła. Ona szuka, eksperymentuje z dobrem i złem. Źli są starzy cynicy.
Bardzo ważną rzeczą jest działalność Instytutu Pamięci Narodowej, który pokazuje, jak mocno wieś polska jest zasłużona w obronie polskiej tożsamości i niepodległości. Jakim bohaterstwem wykazali się ludzie polskiej wsi, chroniąc partyzantów, którzy w czasach beznadziei nie zrezygnowali z walki o niepodległą. Ta przepiękna tradycja polskiej wsi może być atrakcyjną wartością dla młodych ludzi, którzy szukają sobie miejsca w tej dzisiejszej rzeczywistości. 

Rafał Piechota z kabaretu Afera, rodem z małego miasteczka, z Chodzieży, żartował z historii małego Rafała, który studiuje w wielkim mieście i imponuje mu, że te budynki takie duże. U siebie wierzył w Pana Boga, no ale tu na mszę już nie chodzi. Smakowała mu orzechówka podpijana dziadkowi, a tu musi być wino wytrawne. No sam nie wie, kim chce być, bo już nie tym z polskiego miasta, ale z Berlina czy Paryża. I nie rozumie, ile tacy jak on mogliby dać metropoliom, przynosząc wartości z małego miasteczka, które nierzadko ma tysiąc lat.
Polska historia to historia narodu niezrównanego w Europie. Bez strachu walczącego o niepodległość, o wierność przodkom, którzy tę polskość przenosili przez najtrudniejsze czasy dla naszej Ojczyzny. To ojcowie i dziadkowie tych 20-latków. Wskazywanie na tę przeszłość jest odtrutką na perfidną propagandę obecnego rządu i Unii Europejskiej, która realizuje politykę rządu z Berlina.
Córka opowiadała mi, jak w jej klasie nauczyciel pokazał na lekcji film o „Ince”. On zrobił ogromne wrażenie, wywołał łzy u dzieciaków. Ale przed filmem tylko córka i jedna koleżanka o „Ince” słyszały. Polska historia ma ogromną moc oddziaływania.

Ci, którzy służyli i służą wrogom w naszej historii, będą robić wszystko, żeby ukryć to przed młodzieżą. Ale jest dla mnie jasne, że raczej wcześniej, niż później młodzież odkryje, co przed nią jest ukrywane.
Inna podobna anegdota: dwie wzruszone nastolatki po filmie o księdzu Jerzym Popiełuszce. Jedna mówi ze smutkiem: do końca myślałam, że on się uratuje. Czyli dobre, polskie serca i nieznajomość oczywistej dla starszego pokolenia historii. Tego chce obecny rząd.

Jeśli chodzi o Tuska, to nie można mu przyznać zaszczytu bycia – emocjonalnie – Polakiem. Te jego słowa, że polskość to nienormalność, a być Polakiem to uciążliwy obowiązek wskazują, że ma on dużą łatwość służenia siłom zewnętrznym w stosunku do Rzeczpospolitej Polskiej. Emocjonalnie bardziej związany jest z narodem niemieckim. Narodem, który też jest wartościowy, ma wiele zalet, ale często prowadzony jest przez polityków, którzy doprowadzają do katastrofy Europę, świat i swój naród również. Młodzi ludzie, którzy jeszcze nie znają historii Polski, są najłatwiejszymi ofiarami dla Tuska. Ale z całą pewnością te skutki okłamywania młodzieży odwrócą się przeciwko niemu i pozostałym kłamcom.

Opowiedzmy trochę o Pana historii. Był Pan rozpracowywany przez bezpiekę, m.in. w operacji „Książę”. Ten kryptonim nawiązywał do Pana rodowodu rodzinnego. Mówił Pan w Telewizji Republika, że tytuły przysługiwały Pana przodkom, a Pan czuje się dumny z bycia obywatelem wolnej Rzeczypospolitej.
Trzeba zaznaczyć, że to różnicowanie, poprzez używanie tytułu, który przysługiwał moim przodkom, było częścią wysiłków Służby Bezpieczeństwa, by oderwać mnie od zwykłych ludzi. Próbowano mnie poróżnić z osobami, które wspominam jako niezwykle wartościowe. Moich sąsiadów w małej miejscowości, od których się uczyłem wielu mądrości życia. Czerpię z nich do dzisiaj. Jeden z nich przeszedł przez wszystko, co najgorsze dla polskiego patrioty na Kresach Wschodnich Rzeczypospolitej. On w pewnym momencie, jak wynika z dokumentów IPN, stał się obiektem zainteresowania SB i był rozpytywany w temacie swoich sąsiadów – Czartoryskich. Z ogromnym wzruszeniem wspominam, jak ten człowiek, który miał wielkie doświadczenie, jeśli chodzi o kontakt z Rosją sowiecką – mógłby być dzisiaj profesorem sowietologii – wyprowadził w pole tych, którzy się nami zajmowali, tak, że zupełnie stracili orientację, co o nas sądzić. Ten człowiek był dla mnie drugim ojcem. Bardzo wiele doznawaliśmy życzliwości od ludzi, mimo że propaganda komunistyczna przedstawiała nas jako jakiś balast, osoby wręcz szkodliwe. Nigdy nie zapomnę tej serdeczności ze strony zwykłych ludzi, jaka nas wtedy spotykała. A podkreślanie tytułu używanego przez moich przodków uważam za niepotrzebne.

Jakie były losy Pana rodziny?

Rodzina wywodzi się z Litwy. Po powstaniu listopadowym musiała ewakuować się z zaboru rosyjskiego do Wielkopolski. Z kolei po zmianie ustroju w 1945 roku trafiła z Wielkopolski do Obornik Śląskich. W tej gminie mieszkam do dziś. Patriotyzm był zawsze w naszej rodzinie najważniejszy po Bogu. A wiara w Boga zobowiązuje do patriotyzmu. Dlatego religia jest najbardziej znienawidzona przez tych, którzy mają złe zamiary wobec Polski. Brat mojej Matki biorąc ślub przed wojną, powiedział żonie, że ojczyzna zawsze będzie ważniejsza. Walczył w Wielkopolskiej Brygadzie Kawalerii, był więziony przez gestapo w Zakopanem, zginął w Oświęcimiu.
Propaganda komunistyczna zachwalała kolektywizację rolnictwa…
Rolnicy, dla których postulat kolektywizacji był obrazą i głębokim niezrozumieniem ich sposobu myślenia, odrzucali ten dziki pomysł w całej rozciągłości. I robili to w bardzo rozsądny i odpowiedzialny sposób. Do moich rodziców, kiedy mieszkaliśmy na ziemiach odzyskanych, przychodzili ludzie, którzy pracowali z nimi przed wojną. Nas było pięciu braci. I oni zabierali nas potajemnie na wakacje. Jak się mówiło, żeby „odciążyć stół”. Każdy z nas, żeby nie narażać tych ludzi, którzy nam tę życzliwość okazywali, co było wyrazem odwagi, musiał mieć swoją ksywkę, żeby nie stwarzać kłopotów gospodarzom. Mój starszy brat miał ksywkę „Kapusta”, a ja „Kwiatkowski”. Kiedyś u jednego z gospodarzy przebywał na wakacjach mój brat. Ktoś z tamtejszych zapytał go, jak się nazywa. On na to, że Kapusta. No a jak nazywa się twój tata? Ten odpowiedział: No… Czartoryski. 
Dlaczego zaangażował się Pan w walkę z komunizmem?

Ze względu na rodzinne powiązania z – jak mówimy dzisiaj – Żołnierzami Wyklętymi, z ideą Polski niepodległej, niezależnej, suwerennej i dumnej ze swojej przeszłości. W komunizmie wszystko było zaprzeczeniem tych idei. Czułem swój dług wobec Polaków, którzy dla wolności Polski bardzo wiele poświęcili. Jak daleko sięgam pamięcią, to poczucie długu wobec tych ludzi zawsze mi towarzyszyło. W 1968 roku, na początku marca, w akademiku, kolega do mnie krzyknął na korytarzu: Jedziemy na demonstrację. Coś mu odpowiedziałem nieżyczliwego, bo myślałem, że to jakaś partyjna impreza. A ten na to: Ale to jest manifestacja antyrządowa. Jedziemy! I tak się zaczęło. I rzeczywiście przez te kilka długich dni, kiedy Poznań pokazywał swoje prawdziwe, polskie oblicze, mieliśmy wielkie szczęście manifestować z tłumami ludzi, którzy nie akceptowali tego stanu rzeczy, który wówczas istniał. Pamiętam ten wielotysięczny tłum, który stał pod Adasiem, czyli pomnikiem Adama Mickiewicza. A obok był Komitet Wojewódzki PZPR. To był sygnał, że Polska żyje, że chce istnieć, że jest dumna ze swojej przeszłości, że nie akceptuje tego, co reprezentuje PZPR.
Mówił Pan o swoich związkach rodzinnych z Żołnierzami Wyklętymi. Dziś są oni usuwani ze szkolnej podstawy programowej, a w Ministerstwie Klimatu zdjęto ze ściany ich wizerunki, razem z symbolem Polski Walczącej.

Dlaczego?

Jeżeli odbierze się narodowi poczucie wdzięczności dla tych Polaków, którzy tak wiele cierpienia, łez i krwi ofiarowali dla Polski, jeżeli odbierze się Polakom szacunek dla nich, to bardzo łatwo będzie z nich zrobić niewolników. I o to chodzi. Dlatego stara się ich z polskiej pamięci usunąć, ale ja mam głębokie przekonanie, że to jest wysiłek daremny.
To było widać, gdy za poprzednich rządów Tuska ograniczano historię w szkołach, a w mediach mówiono o niej niechętnie. I wtedy ta historia stała się wśród młodzieży najbardziej modna – wróciła przez stadiony, przez hip-hop i inne muzyczne gatunki.

Donald Tusk zachowuje się, jakby był ciałem obcym w narodzie polskim. I trudno spodziewać się po nim zrozumienia tego, co w duszy polskiej jest najgłębiej zakorzenione. Wcześniej czy później młodzież, która jednak często jest dumna z tego, co robili rodzice, co ofiarowywali za Polskę, z pewnością go odrzuci. To wydaje się pewne. 

Był Pan internowany, a w latach 80. działał Pan w Ogólnopolskim Komitecie Oporu Rolników, bezkompromisowej rolniczej opozycji, w której nie brakowało postaci barwnych, jak Wieńczysław Nowacki, hipis z Bieszczad, od którego rozpoczęło się powiedzenie „Rzucić wszystko i pojechać w Bieszczady”. Na jej czele stał Józef Teliga, żołnierz Armii Krajowej, a potem szef wywiadu WiN na Kielecczyźnie.

Ta organizacja wyrażała najgłębsze pokłady przywiązania do Polski, do wierności wobec niej, do historii. Odczuwaliśmy zobowiązanie wobec tych, którzy we wcześniejszych pokoleniach walczyli o Polskę. Stąd łatwość wzajemnego zrozumienia i współdziałania. Trudniej nas było dzielić. Podziały w Polsce często wywoływane były sztucznie. Pamiętam taką sytuację w więzieniu, w którym miałem zaszczyt przebywać, spędzałem Sylwestra i Nowy Rok. W celi więziennej przebywaliśmy z kolegą. O północy strażnik więzienny przyszedł do nas. Złożył nam najlepsze, najserdeczniejsze życzenia, po czym rozpłakał się i wyszedł. To zostanie częścią mojej pamięci na zawsze. I świadectwem tego, że wrogiej Polsce władzy bardzo zależy na podzieleniu Polaków.

Po wygranej Tuska Mariusz Kamiński i Maciej Wąsik trafili do więzienia. Przyjechał tam na wózku Jan Krzysztof Kelus, który jeździł do Radomia w 1976 roku pomagać robotnikom, autor słynnej ballady o szosie e7.

Zakończonej proroczymi słowami, że może znowu kiedyś będzie trzeba pojechać szosą e-ileś, bo kolejne pokolenie spyta: „Gdzie wtedy byłeś?”. Co Pan myślał, patrząc na tę scenę?
Słowa Jana Krzysztofa Kelusa są bardzo cenne, bo pewnie za jakiś czas późne wnuki zapytają swoich rodziców: a co dziadek robił wtedy, gdy Donald Tusk chciał zniszczyć polskie państwo i polski naród na żądanie Berlina? I to nigdy nie zostanie zapomniane. To w polskiej pamięci pozostanie na zawsze. Pozostaje doradzić tylko Tuskowi, żeby z tej drogi zszedł. 

Po 1989 roku był Pan aktywny w samorządzie u siebie w Obornikach Śląskich, gdzie prowadził Pan gospodarstwo rolne. Teraz kandyduje Pan do sejmiku województwa dolnośląskiego z PiS. Na ile samorząd spełnia w III RP swoją rolę, a na ile jest to gra interesów, i to często tych brudnych?

Usprawiedliwieniem działalności politycznej jest zawsze chęć służby społeczeństwu. Wspaniałym zadaniem dla samorządowców jest pomaganie ludziom, którzy często z przyczyn niezawinionych mają trudną sytuację. Świadomość, że można ich losy wyprostować, jest największą satysfakcją, że dobrze się spełnia swoje obowiązki.

W Wyższej Szkole Rolniczej w Poznaniu miał Pan zajęcia z moim śp. Tatą. Tata przy różnych okazjach rodzinnych opowiadał anegdotę, że musiał postawić dwóję Czartoryskiemu. „Ja! Czartoryskiemu!” – śmiał się. Atmosfera na studiach była rozrywkowa?

(Śmiech) Starałem się być na studiach dobrym kolegą i miałem wspaniałych znajomych. I było dla mnie szczęściem, że mogłem takich ludzi poznać. Natomiast myślę, że ocena wystawiona przez Pana Tatusia była sprawiedliwa (śmiech).

Mieszkał Pan wtedy w akademiku „Przylesie” na ulicy Wojska Polskiego, na Golęcinie. Z jednej strony lasek, z drugiej jednostka LWP. To było naturalne podłoże do konfliktów.

Zdecydowana większość studentów, mieszkańców tego wspaniałego akademika „Przylesie”, miała patriotyczne wychowanie i nastawienie. Choć trafiali się tacy, którzy padli ofiarą jakiejś agitacji. Natomiast z sąsiedztwem tej jednostki wojskowej rzecz nie była łatwa. Bo mimo że dla polskiego munduru i żołnierza mieliśmy głęboko zakorzeniony szacunek, to wiedzieliśmy, że dowództwo na wyższym szczeblu niekoniecznie służy interesom naszego narodu. Do dziś wspominam kolegę z akademika, niezwykle inteligentnego, dobrego studenta, który poszedł na teren targów poznańskich. I tam w pawilonie radzieckim był regularny ołtarz Lenina, podobny do tych, które są w kościołach. Ten kolega, być może będąc po jakimś piwie, upadł na kolana przed tym ołtarzem Lenina i bił głową o ziemię. 
Czyli wzorowy student…

No właśnie, ówczesne władze Wyższej Szkoły Rolniczej nie wykazały zrozumienia dla jego sympatii dla Lenina i na drugi dzień został relegowany z uczelni. Gdybym teraz go spotkał, wyraziłbym mu wdzięczność za tamten gest.

     

SUBSKRYBUJ aby mieć dostęp do wszystkich tekstów www.gazetapolska.pl

Masz już subskrypcję? Zaloguj się

* Masz pytania odnośnie subskrypcji? Napisz do nas prenumerata@gazetapolska.pl

W tym numerze