Wsparcie dla mediów Strefy Wolnego Słowa jest niezmiernie ważne! Razem ratujmy niezależne media! Wspieram TERAZ » x

Czy widzisz te gruzy na szczycie?

Dodano: 07/05/2024 - Nr 19 z 08 maja 2024
FOT. ARCH
FOT. ARCH

Polski żołnierz wchodzący do bitwy o Monte Cassino miał za sobą długą drogę. Pamiętał niemiecki zbrodniczy atak na Polskę, a także znał oblicze drugiego z wrześniowych agresorów – Związku Sowieckiego. Pamięć krzywd – doznanych zarówno od Niemców, jak i Sowietów – czyniła z niego nieugiętego wojownika, który z zaciśniętymi zębami szedł dokopać Niemcom. Nasz udział w bitwie o Monte Cassino został jednak okupiony ciężkimi stratami. Za zwycięstwo trzeba było drogo zapłacić. 

Bitwa o Monte Cassino trwała od połowy stycznia 1944 roku. Zanim do gry weszli Polacy, skrwawiali się w niej żołnierze innych narodowości – Amerykanie, Brytyjczycy, Nowozelandczycy, Hindusi czy wchodzący w skład Francuskiego Korpusu Ekspedycyjnego Marokańczycy i Algierczycy. W drugiej połowie marca stało się jasne, że cele bitwy nie zostały osiągnięte – nie przełamano potężnej linii umocnień niemieckich w masywie Monte Cassino (linia Gustawa), droga na Rzym nie została otwarta. Alianci wyciągnęli wnioski i postanowili zmienić podejście. 

10 minut do namysłu

Plan nowej, czwartej już bitwy opracował szef alianckiego sztabu generał John Harding. Na czym polegała różnica w stosunku do poprzednich bitew? Przede wszystkim – na skali. O ile wcześniej Niemców atakowano punktowo, co pozwalało obrońcom na koncentrowanie ognia artylerii na wybranych odcinkach i przesuwaniu rezerw w miejsca, gdzie toczyły się walki, o tyle teraz atak miał nastąpić jednocześnie, na szerokim froncie i przy użyciu większych sił. 

Gdy w sztabie alianckim zapadała decyzja co do sposobu najnowszego natarcia, Polacy stacjonowali nad rzeką Sangro, we wschodniej części Półwyspu Apenińskiego (gdzie 2. Korpus Polski zajmował pozycje od lutego). 24 marca do swej siedziby w Vinchiaturo wezwał generała Andersa generał Olivier Leese, dowodzący 8. Armią Brytyjską (w skład której wchodził nasz korpus) i przedstawił mu plan nowej bitwy. Siły aliantów miały być w niej wzmocnione właśnie jednostkami 8. Armii, które „po cichu” miano przerzucić w pobliże Cassino. Generał Leese zaproponował naszemu dowódcy wykonanie jednego z najtrudniejszych zadań w całej bitwie – zdobycia pozycji niemieckich wokół klasztoru Monte Cassino, a następnie miasteczka Piedimonte San Germano. Plan przewidywał, że w tym samym czasie, gdy Polacy ruszą górami w stronę klasztoru, w dolinach, w okolicach miasteczka Cassino i w stronę dalszego „korytarza” do Rzymu, wzdłuż rzeki Liri, uderzy brytyjski XIII Korpus wspomagany przez Kanadyjczyków, zaś od strony morza Tyrreńskiego – amerykański II Korpus oraz Francuski Korpus Ekspedycyjny. 

Generał Anders dostał 10 minut do namysłu. Wyszedł z pomieszczenia, naradził się ze swoim szefem sztabu płk. Kazimierzem Wiśniowskim, wypalił papierosa i wrócił z odpowiedzią: tak, weźmiemy udział w tym natarciu. Brak uzgodnienia tej decyzji z Naczelnym Wodzem, generałem Kazimierzem Sosnkowskim, stanowił mocny zgrzyt w relacjach między oboma dowódcami, zaś sama decyzja dowódcy 2. Korpusu jest do dzisiaj przedmiotem sporów, jeśli chodzi o jej zasadność. Jednak patrząc na całość sytuacji i czynników, które trzeba było wziąć pod uwagę, czy można było w ogóle postąpić inaczej?

Losowanie kierunku

4 kwietnia generał Anders wsiadł do samolotu zwiadowczego i przeleciał nad terenem bitwy, by sprawdzić, z czym przyjdzie się polskim żołnierzom mierzyć. Co zobaczył? Swego rodzaju – jak to nazwał potem Melchior Wańkowicz – amfiteatr wojenny, pierścień wzgórz, które wzajemnie mogły szachować się ogniem. Jednym słowem, żeby wygrać bitwę, trzeba było zdobyć wszystkie po kolei szczyty i dopiero wtedy zaatakować klasztor. Nasz atak miał być poprowadzony siłami dwóch dywizji – 3. Dywizji Strzelców Karpackich oraz 5. Kresowej Dywizji Piechoty. Kierunki natarć zostały wylosowane przez dowódców, którzy ciągnęli chusteczkę z zawiązanym supełkiem. Dowódca Dywizji Karpackiej, generał Bronisław Duch, wylosował kierunek natarcia na wzgórza 593 i 569, Mass Albanetę oraz sam klasztor (lewe skrzydło ataku), zaś wąsaty generał Nikodem Sulik, dowódca Dywizji Kresowej – na wzgórza Widmo, San Angelo i 575 (prawa flanka bitwy). Pośrodku miał uderzać 4. Pułk Pancerny Skorpion. 

Żołnierze 5. Kresowej Dywizji Piechoty wchodzili do bitwy od strony miejscowości Acquafondata, zmierzając początkowo w dół drogą idącą wąwozem wyschłej rzeki o nazwie Inferno Track. Ta „piekielna” droga, którą potem długi sznur sanitarek transportował na tyły rannych i zabitych, kończyła się bazą materiałową, którą nasi chłopcy nazwali „Gdańskiem”. Tu pobierano ostatnie elementy wyposażenia, amunicję, prowiant, wodę. Dalej już czekali ukryci w skałach Niemcy. 

Zabójcza ziemia

W tym samym czasie żołnierze Karpackiej podążali do bitwy od strony Cervaro i San Michele. Trzeba to było zrobić po cichu, w ukryciu, tak, aby wróg się nie zorientował, że następuje przegrupowanie wojsk – plan przewidywał bowiem zaskoczenie przeciwnika. Niestety, właśnie owo „zaskoczenie” miało się okazać najbardziej tragiczne w skutkach, bo z tego względu nie pozwolono Polakom dokonać rekonesansu miejsca późniejszych walk. Jedyne, czym dysponowaliśmy, to zdjęcia lotnicze i nasłuch radiowy. Tymczasem teren był ekstremalnie trudny – kamienista ziemia pozbawiona drzew dających osłonę przed wzrokiem obserwatorów i ogniem wroga, wszędzie skały. Każdy pocisk sprawiał, że w powietrzu fruwały setki odłamków skalnych raniących twarze, ręce, oczy. To, co na zdjęciu lotniczym wydaje się odcinkiem, którego długość i czas potrzebny na przejście można oszacować, w czasie natarcia okazywało się fragmentem stromej drogi tak trudnej do przejścia dla żołnierza, iż nie był on po prostu w stanie sprostać wymaganiom czasowym. A przecież cała gra musiała być zsynchronizowana w czasie. Gdy opóźnia się atak na jedno skrzydło, drugie pozostaje odsłonięte, Tak właśnie, niestety, miało się stać…

Polacy zajmowali więc po cichu pozycje – tzw. podstawy wyjściowe do natarć. Buty owijali szmatami (żeby nie stukały i nie ślizgały się na kamieniach) albo wymieniali na zwykłe, podgumowane pantofle, w stylu trampek. Wielu z nich na plecach namalowało sobie kredą białe krzyże, żeby móc rozpoznawać się nawzajem w ciemnościach. Zapadł wieczór 11 maja. 

Krwawe walki Karpackiej i Kresowej

O godzinie „H”, czyli 23:00, rozpoczęła się potężna nawała artyleryjska. Biły wszystkie działa naszego korpusu i korpusu brytyjskiego. Weterani wspominają, że zrobiło się „jasno jak w dzień”. Piechota ruszyła na „punkty startowe”. W okolicach Domku Doktora na wzgórzu zwanym Głową Węża do ataku szykował się 2. batalion 1. brygady Strzelców Karpackich. Ich celem była, zasłana trupami z poprzednich natarć, Góra Ofiarna, czyli Monte Calvario (593). Obok nich koledzy z 1. batalionu szli zboczem w kierunku zabudowań zrujnowanego starego folwarku Mass Albaneta. Na prawym skrzydle, w stronę wzgórza Widmo, ruszyły bataliony Kresowiaków z 5.Wileńskiej Brygady Piechoty (13 i 15), wspomagane przez Lwowski 18. batalion. 

O godzinie 1:00 zajęli pozycje. O godzinie 1:45, zaraz po ustaniu ognia artyleryjskiego, zaatakowali. Zaczęło się piekło nocnej walki. Żołnierze 2. batalionu ruszyli na wzgórze 593 i… zdobyli je! Niemcy byli totalnie zaskoczeni. Zanim udało im się zająć pozycje w bunkrach (na czas ostrzału artyleryjskiego chowali się w specjalnie wykutych w skałach schronach), Polacy byli już blisko. Jednak wzgórza trzeba było jeszcze utrzymać. Tymczasem wróg ochłonąwszy, ruszył do kontrataku. Żołnierze Karpackiej wytrzymali pięć kontrnatarć niemieckich, zanim się wycofali! Dopiero szósty kontratak zmusił ich do porzucenia pozycji. 

W tym samym czasie na prawym skrzydle Kresowa biła się o Widmo. Trwały zażarte walki o każdy bunkier i o każdą pozycję. Padła łączność, ostrzał artyleryjski porwał kable, pozostała jedynie możliwość informowania się nawzajem przez gońców. „Wykorzystując moment, w którym Niemiec skierował swe serie wzdłuż grzbietu Widma, dobiegłem do bunkra, szukam otworu, gdzie wrzucić granat. Pierwszy strzeliłem przez szczelinę kamieni do wnętrza” – wspominał kapral Józef Popławski z 4. kompanii 15. batalionu. Dowódca 18. batalionu, pułkownik Ludwik Domoń, zapisał potem w raporcie: „O 5.30 otrzymałem meldunek – kompania czwarta i część 15 batalionu są już na wzgórzu Widmo, a ich patrole poszły do przodu. Mimo to oddziały Baonu posuwające się na wzgórze były pod stałym ogniem ckm nieprzyjaciela i strzelców wyborowych strzelających ze wszystkich stron, od czego ciągle padali zabici i ranni. Objąłem dowództwo nad wszystkimi oddziałami na Widmie”. W końcu skrwawiony 18. batalion wycofał się. Żołnierze na Widmie bili się jednak dalej – na posterunku trwał major Gnatowski z 15. batalionu. Gdy sanitariusz spytał go, co ma robić z rannymi, bo zabrakło opatrunków, ten odpowiedział: „Rwij koszule i tamuj krwotoki”. Kresowiacy wytrwali na Widmie do wieczora 12 maja i opuścili pozycje dopiero o godzinie 21:00. Natomiast ostatni żołnierze Dywizji Karpackiej zeszli ze wzgórza 593 o godzinie 19:30. 

Pierwsze natarcie się nie powiodło. Pomimo heroicznej, bohaterskiej walki trzeba było się wycofać – przede wszystkim dlatego, że na nasze pozycje leciał miażdżący, huraganowy ogień artyleryjski nieprzyjaciela. Straty były potworne. Bataliony wykrwawiły się i trzeba było je zawrócić na podstawy wyjściowe. Generał Leese natychmiast po tym natarciu przybył do generała Andersa i podziękował. Powiedział, że pomimo porażki Polacy spełnili znakomicie swoje zadanie, angażując w walkę siły niemieckie i odciążając inne korpusy. Trzeba było teraz nie tylko wylizać rany, lecz także przegrupować się i przyszykować do kolejnego natarcia. Zwycięstwo było za progiem, ale 2. Korpus Polski czekał jeszcze jeden potężny wysiłek…

     

SUBSKRYBUJ aby mieć dostęp do wszystkich tekstów www.gazetapolska.pl

Masz już subskrypcję? Zaloguj się

* Masz pytania odnośnie subskrypcji? Napisz do nas prenumerata@gazetapolska.pl

W tym numerze